Ostatni post na poprzedniej stronie:
Narrator
W takich sytuacjach zwlekanie nie miało najmniejszego sensu i Tariyaki zdawał się doskonale o tym wiedzieć. Nikt nie musiał go pośpieszać, bowiem sam czym prędzej ruszył w stronę swego okrętu. Zbroja ruszyła przodem, dość żwawym krokiem. On tuż za nią, choć zdecydowanie wolniej. Kątem oka mógł zaobserwować coraz to częściej pojawiające się w tłumie małe grupki najemników, odzianych w brązowe skórzane kaftany, pokryte gdzieniegdzie żelazem. W rękach dzierżyli halabardy, a ich głowy spowijały szyszaki. Jedni wyglądali groźniej, drudzy mniej – zależało to głównie od ich wzrostu oraz masy mięśniowej. Jedno jednak było pewne: mordy ich były znacznie bardziej parszywe od przeciętnego pirackiego lica. Nie spoglądali jednak na nikogo z pogardą, zdawało się, że ignorują pozostałych ludzi, póki ci ignorują ich. Typowi siepacze zwracający się w stronę tych, którzy płacą więcej. Liczebność tychże osobników jednak z minuty na minutę robiła się coraz bardziej niepokojąca. Z drugiej strony, żeby wydać żołd tym wszystkim mordobijcom trzeba było wyłożyć nie lada szylingi, które w dłuższej perspektywie liczone już były raczej w koronach. O ile byli tak głupi na jakich wyglądali, zapewne dałoby się ich przekupić w razie ostatecznego starcia, a szczególnie – ze swymi niemałymi przecież środkami finansowymi – zrobić mógłby to Macher. Ten jednak, jak powszechnie wiadomo, głęboko w poważaniu miał wszelkie konszachty z "tymi kurwami lądowymi" i prędzej by rzucił skrzynie złota sekkiemu na pożarcie, niźli wydał złamany pens na pomoc kogoś, kto nie był wilkiem morskim.
Ryu musiał odczekać pod Cesarzową jakieś piętnaście minut, nim jego – niemal w komplecie – ludzie zebrali się na pokładzie Cesarzowej. Jak mógł zauważyć, niektórzy z nich zdążyli już nieźle się nabzdryngolić, a inni wdać w bójki. Patrząc przez barierkę dostrzegł też powoli brnącego w stronę własnego okrętu Sępa, któremu towarzyszył Urwis i trójka innych ludzi. Chwilę później jego oczom ukazał się też Macher, w niegdyś białej, a teraz szkarłatnej koszuli. Skrzywione usta mówiły tyle, że sytuacja wymknęła mu się spod kontroli – czyli zapewne spuścił łomot zbyt małej liczbie sprzedajnych kupców, bądź stanął w szranki z najemnikami. Na to drugie wskazywać mógł szczególnie stan rosłego pirata, który mu towarzyszył. Z rozciętego na wzdłuż ramienia wypływał wodospad krwi. W drugiej dłoni niósł zaś czyjąś głowę, z wnętrza której zwisał jeszcze kawałek kręgosłupa. Po chwili podrzucił ją do góry i kopnął jak piłkę w stronę osady. Narwany marynarz zaś wszedł na pokład Bękarta, na którego dziobie wisiał i ruszał się na porywistym wietrze Drewnooki. Oczy mu zaszły krwią, jak i zresztą cała łepetyna przypominała z koloru bardziej buraka, niżeli ludzką głowę. Co gorsza – dla niego, rzecz jasna – mężczyzna odzyskał przytomność i chyba nawet chciał coś krzyczeć, ale nie miał na to sił.
Piraci podlegający pod Smoka nie byli zbyt zadowoleni z wieści o tym, że dosłownie za parę chwil będą musieli opuścić Gwiazdę. Dopiero co tu zawitali, wielu z nich nie zdążyło nawet spędzić nocy z portową dziwką. Nie wszyscy jednak byli tak samo źli – wielu marynarzom pasował fakt, że wracają na boje. Co bardziej narwani już uśmiechali się pod nosem słysząc słowa o możliwym ataku na cesarskie siły morskie. Jeszcze inni wykrzywiali kąciki ust ku górze widząc czterech osiłków wnoszących na pokład skrzynie pełne zielonych butelek rumu oraz beczek z ciemnym piwem. Co mądrzejsi pomyśleli o owocach i po prostu jedzeniu, inni o linach, a jeszcze inni o prochu. W gestii Smoka pozostało wydać kolejne rozkazy. Być może zaopatrzyć się w coś konkretnego przed opuszczeniem portu? Rozmówić raz jeszcze z pozostałymi kapitanami? A może coś jeszcze innego? Cóż, tylko on sam mógł wiedzieć, co teraz poczyni.