Danika Szarogrzywa
Księstwo Jaksaru, Żelazowice, 1527 rok
Położone pod Wszechborami Żelazowice zawsze sprawiały wrażenie miejsca dość sielankowego, chociaż niestety też – zacofanego. Sołtys od lat trzyma pieczę nad swoją trzodą, czyli niespełna tysiącem mieszkańców, którzy w pocie czoła obrabiali swe morgi żyznej ziemi. Ludzie ci byli prości, chociaż wśród młodych można było znaleźć marzycieli pragnących czegoś więcej niż praca na roli. Niektórzy z nich zbierali każdą zarobioną koronę i odkładali na ten czas, gdy w końcu ruszą z domowych pieleszy, inni zaś ograniczali się tylko do marzenia i gdybania, ku rozpaczy starszych, którzy nie chcieli, aby ktokolwiek opuszczał wioskę. Wyjątkiem była tylko Bibianna, która przed laty wyruszyła, aby wyuczyć się na lekarza. Fachu nie zdobyła, spotkała jednak męża, Bogomieła, który po upadku praktyku w Mirosil wraz z małżonką przeniósł się do Żelazowic, gdzie odtąd leczył sensacje żołądkowe, zatrucia, nastawiał kości i gdyby tylko w końcu przekonał kobiety, że praca akuszerek jest nieprzydatna, odbierałby też porody. Poza jednak tą rodziną, Radosławem Szarogrzywym i jego przyjacielem Dzieborem Kobiałką, którzy niegdyś służyli w wojsku i swego czasu zajmowali w nim całkiem wysokie stanowiska, wszyscy wywodzili się z rodów, które były w wiosce od jej samych początków.
Jeśli zaś chodzi o samą wioskę to nie była ona zbyt rozległa. Większość domostw skupiło się wokół kwadratowego rynku, zaś nieco bardziej prymitywne chaty – drewniane o krzywych dachach, które od najmniejszej skry spłonęłyby błyskawicznie – dyskretnie stały na uboczu, coby nie razić bogatszych mieszkańców swym widokiem. Pola i pastwiska rozpościerały się dookoła Żelazowic, ogrodzone gęstym lasem, zwykle pogrążonym w mroku. Dopiero późnym popołudniem, gdy przedzierające się przez listowie światło słoneczne nabierało zielonkawego listowia, dostrzec można było ruiny kościoła, który spłonął przed laty w jednym z pożarów zainicjowanym właśnie wśród drewnianych domostw, w czasach, gdy Żelazowice były bardziej ekspansywne i zajmowały więcej miejsca. Było to, gdy wojna z Pierwszymi jeszcze się na dobre nie zaczęła, ale wszelkie próby powrotu do dawnego rozmiaru wioski spełzły na niczym, gdy magowie zjednoczyli się, aby pokonać Priori. Świątynia również nigdy nie została odbudowana, zamiast tego powstała skromna kamienna kaplica przy rynku, do której przyjeżdżali kapłani z Wszechborów, aby zadowolić religijnych mieszkańców wioski i ich pragnienie odprawiania obrzędów ku czci Onych.
Teraz jednak nikt nie ruszał ku kaplicy na modły. Właśnie nadchodził zmierzch i wieśniacy rozeszli się do swych domów, aby nasycić się strawą po kolejnym dniu ciężkiej pracy. Po kolacji niektóre gospodynie wychodziły poplotkować, a mężczyźni spotykali się, aby wspólnie ponarzekać na towarzyski swego życia. Radosław jednak planował zostać w domu. Przyprowadził na wieczerzę swego przyjaciela, rzekomo po to, by omówić ważne sprawy. Danika jednak wiedziała, że Dziebor, który był dla niej niczym drugi ojciec, nie bez powodu przyniósł ze sobą flaszę śliwowicy. Zapowiadała się popijawa i jeśli dziewczyna nie zamierzała oglądać, jak jej poważny na co dzień ojciec kompromituje się, rzucając sprośne żarty i kłócąc się o głupoty z przyjacielem, powinna opuścić dom i dołączyć do jakiejś grupki kobiet, które zbierają się, by wyrzekać na mężczyzn. Nim jednak odeszła od stołu, usłyszała dobiegającą z oddali muzykę. Jeśli uważała, że jej śpiew jest fałszowaniem, to te odgłosy musiały dla niej brzmieć jak istna kakofonia. Hałas wzbierał na sile i rozlegał się coraz bliżej. Aż w końcu Danika zrozumiała, że oto do wioski przywitała wędrowna trupa artystów, którzy teraz wykrzykiwali – wszyscy naraz, a jakże – swoje talenty. Była więc tam wróżbitka, był siłacz i akrobata, byli śpiewacy i tresowane zwierzęta. Co jednak zaskakujące, przez owe przekrzykiwania przedarł się donośny baryton, który oznajmiał wszem i wobec:
– Jedyna na kontynencie Syrena, wprost z Cesarstwa Czterech Wysp! Przyjdźcie i zobaczcie występ przepięknej Naoko!
Owe słowa musiały dotrzeć też do ojca Daniki, gdyż zmarszczył brwi i wyraził zdziwienie, że ktokolwiek chce tak oszukiwać ludzi, wmawiając im istnienie syren.