Ostatni post na poprzedniej stronie:
Narrator
Von Hissler wymownie przewrócił oczami, gdy tylko Adelruna zaczęła śmiać się jak ostatni dziwak, spoglądając przy tym z chorą satysfakcją na własne dzieło, które użyte w innym miejscu mogłoby przynieść niemałe szkody. Pomyśleć co by było, gdyby Druga przyłożyła się jeszcze bardziej i spróbowała wpleść w swoje zaklęcie jeszcze więcej energii, tym samym je przeładowując. Tak na szczęście się nie stało, być może nawet dzięki temu nadal wszyscy stali na nogach i mieli okazję podziwiać błękitny słup światła wzbijający się ku niebiosom. Jakby nie patrzeć, zagajnik wcale nie leżał tak daleko – był po prostu oddalony od głównego traktu, ale idąc, czy też jadąc na koniach, przez bezdroża można było przemieścić się tam dość szybko. Tak też postanowiła grupa Drugich i Egzarchów. Tak od siebie różnych, a jednak zgromadzonych tu w jednym celu.
Wszyscy czym prędzej pognali po wierzchowce, nawet Wachtler zbytnio nie interesował się detalami, gdyż jego uwagę pochłonęło magiczne zjawisko mające miejsce za farmą starego Mullera. Minęła krótka chwila, a wszyscy już siedzieli na sywch ogierach i klaczach. Nawet Fryderyk podwędził jakiegoś konia i zdołał go dość szybko uspokoić. Jedną dłonią trzymał lejce, a w drugiej mocnym chwytem dzierżył Zgniliznę, której nie zdołała zniszczyć nawet Entropia Milczki. Od miecza nadal bił niebywały smród, a zielone mgiełki, niczym języki, smagały okoliczną przestrzeń pozostawiając po sobie poświatę tego samego koloru. Uśmiech nie schodził z twarzy von Hisslera, czuć od niego było pewną potęgę, która dopiero teraz miała znacząco dać się we znaki. Drugi w ludzkim ciele pogonił karą klacz i wyrwał się do przodu, pozostawiając resztę w tyle.
W stronę zagajnika ruszyła tak właściwie zaledwie szóstka ludzi – Adelruna, Iwasaki, Fryderyk von Hissler, Gabriel Wachtler oraz dwóch jego templariuszy. Czarna Straż zdecydowała ostatecznie nie mieszać się w sprawy, które dotyczną bezpośrednio magii – i było to całkiem sensowne zachowanie, w końcu jak ludzie walczący zwykłym mieczem i prawem mogli mierzyć się z tak potężnymi siłami? Wyrżnięcie zdeprawowanego klasztoru, czy ucinanie łbów półświatka były przy tym dziecinną igraszką.
Sam galop zajął jakieś 10 minut, aż w końcu wszyscy stanęli przed wysokimi, ogołoconymi z liści drzewami. Choć w powietrze nie wzbijało się już żadne światło, zarówno Adel, jak i Kaito mogli bez problemu wyczuć dziwną aurę. Jakby zbliżoną do tej Pierwszych, ale jednak nie do końca. Z domieszką czegoś ludzkiego. A może ludzką z domieszką Pierwszego? Ciężko było określić, z czym tak właściwie mieli do czynienia. Prócz jednak tych duchowych bodźców, do uszu całej szóstki docierało ciche pomrukiwanie delikatnie tłumione przez świst wiatru. W oczy zaś same rzucały się ślady w śniegu, pozostawione przez ludzkie stopy. Ale jakieś takie dziwne, jakby lekko zdeformowane. Palce dłuższe, a z nich wystające szpony. No i pięta zdecydowanie szersza.
— Słyszycie? Cokolwiek to wywołało, nadal tu jest — wyszeptał Wachtler, sięgając powoli po swój prosty, ale pokryty nad wyraz gęstymi liniami, dwuręczny miecz.
— Lepiej, żeby to nie było, to co myślę. Z jednej strony to mało możliwe, ale z drugiej... Szlag by trafił tych pierdolonych heretyków. Gdyby nie kretynizm Richtera to nigdy by do tego nie doszło. Kto to widział wysyłać jedną osobę w pościgu za trzema. Ale z tym... — odparł von Hissler, spoglądając na Zgniliznę. Chwycił za miecz również drugą dłonią.
— Richter? Przecież on gnije w lochach od dobrych kilkunastu lat, co ty pieprzysz? — spytał zdziwiony Gabriel.
— A ja gniłem w posągu. Dobrze słyszeć, że wiele się przez te lata zmieniło, byle na lepsze. Zakon nadal taki upierdliwy? — puścił oczko do Inkwizytora, najwyraźniej dobrze zdając sobie sprawę z tego, kim jest.
— Gdyby nie okoliczności, już nie miałbyś głowy. Ale nie ja cię znalazłem. Chociaż śmierdziało mi, oj śmierdziało, jak wieśniacy opowiadali o tych cudach przy kapliczce. Powinniśmy rozbić ją w drobny mak — złośliwie odpowiedział.
— Dobrze, że tego nie zrobiliście, bo mielibyście przejebane jeszcze bardzie... — przerwał mu głośny ryk i nagłe łupnięcie. Coś gdzieś wgłębi zagajnika ścięło kilka drzew jednym zamachnięciem. Po chwili odczuła to cała szóstka – tajemnicza istota musiała posiadać tak silną aurę, że w momencie ataku, rozsiała cholernie mocną energię, która zderzając się z Drugimi oraz Egzarchami wywołała u nich niemały ból.
— Axra min kida mafiiš, co to za kurestwo? — zakrzyknął jeden z templariuszy o wyraźnie nerdyjskich rysach twarzy.
Po chwili coś wyłoniło się spomiędzy drzew. Wysoka, dość sporawa sylwetka. Jej lewe oko jarzyło się błękitem, prawe zaś szkarłatem. Z palców wyrastały pazury tak długie, że spokojnie można było uznać je za szpony. Brudne, szarawe i rzadkie włosy sięgające lekko za ramiona powiewały na wietrze. Dziwaczne monstrum kroczyło w stronę magów z wyraźnym grymasem na zmasakrowanej, na wpół zgniłej twarzy. Po chwili wzbiło się w powietrze, a jego dłoń oplotła czarna, wirująca mgła. Pozostała już tylko krótka chwila na reakcję...